sobota, 5 grudnia 2015

PROLOG

Siedziałam na miękkim dywanie, kiedy usłyszałam nieprzyjemny dla ucha pisk, który wyrwał mnie z głębokiej zadumy i sprawił, że podniosłam nieobecny wzrok znad starej księgi. Zamrugałam parę razy, chcąc odzyskać trzeźwość umysłu i spojrzałam w kierunku źródła owego hałasu. Tuż za oknem siedział gil, uparcie drapiąc czarnym dzióbkiem w szklaną szybę.

Uśmiech rozjaśnił moją twarz, kiedy w małym ptaszku rozpoznałam swojego przyjaciela. Ochoczo wstałam z zimnej podłogi i podeszłam do witryny okna, by wpuścić Fringi do środka.

Powietrze, które wdarło się do pomieszczenia było zimne, przesiąknięte rześkim zapachem świeżego śniegu z Gór Północy. Zadrżałam. Zima zbliżała się nieuchronnie. Byłam niemal pewna, że w przeciągu najbliższych dni biały puch pokryje pożółkłe strzechy Wioski Bellarda grubą warstwą.

Patrzyłam, jak Fringi zatacza koło nad sufitem i ląduje na oparciu drewnianego krzesła. Ptak wysunął prawą nóżkę do przodku, pokazując mi przytwierdzony do niej pakunek. Zaciekawiona podeszłam bliżej, kucnęłam i zesztywniałymi palcami próbowałam odwiązać węzełek.

- Daj mi znać, kiedy za bardzo pociągnę - powiedziałam do gila, nie przestając się uśmiechać. - Spędziłam przy tych księgach wiele godzin i straciłam czucie w rękach - mruknęłam tonem usprawiedliwienia.

Po kilkunastu sekundach walki z nieznośnym supłem, odniosłam zwycięstwo. Rozwinęłam skórzany rulonik, pod którym chował się mały skrawek papieru. Podniosłam list do oczu i próbowałam rozczytać niewyraźne pismo.

Z westchnieniem podeszłam do stolika. Wyjęłam z kieszeni fartucha krzesiwo i zapaliłam świecę. Zbliżyłam kartkę do ognia. W świetle jasnego płomienia zamigotał mi napis.
Uciekaj.

Nadchodzą.

Wstrzymałam oddech, nie wierząc w to, co widzą moje oczy. Przeczytałam te słowa kolejny raz. I kolejny. Kolejny.

Nadchodzą.
Uciekaj.

Upuściłam list na podłogę i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Był to zwykły pokój, nie wyróżniający się niczym szczególnym. Białe ściany zionęły chłodem, a pojedyncze meble nie potrafiły usunąć pustki. Jednak to tutaj spędziłam ostatnie kilka miesięcy. Tutaj zdążyłam się zadomowić. Przywiązać się.

Nadchodzą.
Uciekaj.

Podeszłam do stalowego kufra. Otworzyłam je i spojrzałam do środka. Zrezygnowana wyjęłam z niego wszystkie ubrania, po czym położyłam je na łóżku. Westchnęłam. Dwanaście sukienek, kilka bluzek, spódnic i gorsetów. Nie było tego za wiele, ale wiedziałam, że nie mogłam zabrać nawet połowy z tych rzeczy.

Nadchodzą...

Zamknęłam oczy i próbowałam się uspokoić. Opadłam na podłogę, drewno zaskrzypiało pod moim ciężarem. Czułam, jak serce chce się wydostać z mojej klatki piersiowej. Jak boleśnie napiera na moje żebra.

Przegładziłam ręką włosy.

Ile jeszcze razy będę zmuszona uciekać? Ile razy będę musiała drżeć o własne życie?

Spod powiek wymknęło się kilka niechcianych łez. Nie miałam wyjścia. Musiałam odejść.

Znowu.

W przeciągu ostatnich dziesięciu lat nie zagrzałam miejsca w żadnej osadzie na dłużej niż rok. Ciągła ucieczka przed rycerzami Nocnej Straży powinna stać się dla mnie chlebem powszednim. Koniecznością.

To, że tak się nie stało potęgowało tylko moją złość.

-Fringi - powiedziałam, wstając z kolan. Wierzchem dłoni otarłam słone krople, cieknące wolnym strumieniem po rozgrzanych policzkach. Byłam na siebie zła, że dałam się ponieść emocjom. One tylko przeszkadzały - Leć i patroluj okolice. Wróć, kiedy Straż będzie o godzinę drogi stąd.

Gil uważnie skinął główką. Uśmiechnęłam się. To nie pierwszy raz, kiedy ratował mi życie. Byłam jego dłużniczką.

Otworzyłam z powrotem okno. Ptak wyleciał z łopotem skrzydeł, ale nie zwróciłam na to uwagi. Musiałam się przygotować. Nie wiedziałam, kiedy Amara wysłała Fringi z wiadomością, ani z jakiej części kraju to zrobiła. Jednego byłam jednak pewna. Oni się tu zjawią.

Wkrótce.